Wczoraj Facebook wysłał mi maila z informacją, że mój profil nie był aktualizowany od czterech tygodni. Facebooku, dziękuję za troskę, już wyjaśniam.
Któregoś wolnego poranka - po powrocie z urlopu - obudziłam się, przytuliłam męża, który jeszcze spał, po czym sięgnęłam po telefon. Sprawdziłam pocztę, odpisałam na wiadomości, przejrzałam powiadomienia na Facebooku, snapowałam, lajkowałam zdjęcia na Instagramie.
Później wyszłam do pracy. W pewnym momencie, scrollując w drodze tablicę na Facebooku (bzdury, bzdury, koty z serem na głowie, bzdury, Despacito, bzdurne bzdury...), zrozumiałam, że MAM DOŚĆ. Że o wiele lepiej czułam się podczas urlopu, bez tego nadmiaru nieinteresujących mnie informacji.
Podniosłam głowę i zauważyłam, że WSZYSCY wokół siedzą dosłownie w tej samej pozycji robiąc dosłownie to samo. Gapią się w ekran telefonu. CAŁY CZAS.
I wtedy dotarło do mnie, że - helloł - nie tak dawno świat właśnie tak wyglądał! Zaledwie dekadę temu większość ludzi tak właśnie żyła i dawali sobie radę w codziennych sprawach.
Jeszcze tego samego dnia padła spontaniczna decyzja o ograniczeniu używania Internetu do absolutnego minimum. Chciałam spojrzeć na Internet z dystansu, sprawdzić do czego jest mi naprawdę potrzebny, a do czego niekoniecznie.
Pierwsze dni były... dziwne. Trochę ciężko było wprowadzić nową rutynę i zrezygnować z nawyków, jednak z dnia na dzień odczuwałam większą wolność i niezależność.
Do tej pory wydawało mi się, że nie dysponuję zbyt dużą ilością wolnego czasu, że jestem ciągle zmęczona, brakuje mi siły i czasu na hobby.
Od kiedy ograniczyłam Internet przeczytałam kilka książek, wróciłam do biegania, nauki gry na gitarze, malowania i... została mi jeszcze masa wolnego czasu.
Ograniczając kontakty do tych z najbliższymi pozbyłam się z życia kilku wampirów energetycznych, jednocześnie jeszcze bardziej zacieśniając więzi z bliskimi. Razem z mężem zaczęliśmy robić wspólnie więcej szalonych rzeczy, jak na początku naszej znajomości, co również jeszcze bardziej nas do siebie zbliżyło.
Ja sama stałam się o wiele szczęśliwsza, bardziej wypoczęta i niezależna.
Dzisiaj większość ludzi nie wyobraża sobie życia bez Internetu. Ja... w zasadzie też!
Wiele kwestii jest niezwykle ciężka, niemalże niemożliwa, bez użycia sieci. Rezerwacje, opłaty, zakupy... Jednak zdrowy, rozsądny bezinternetyzm wydaje mi się być kluczem do autonomii.
Jak to jest z Wami: czy wyobrażacie sobie życie bez dostępu do Internetu?
Potrafilibyście zrezygnować z niego na dzień/tydzień/miesiąc i poradzić sobie w
codziennych sprawach? Czujecie, że przesadzacie, czy może wręcz
przeciwnie — Internet sprawił, że Wasze życie zmieniło się na lepsze?
Skomentuj na Bloggerze
Skomentuj na Facebooku